Dzień dobry. Mam bardzo duży kryzys w relacji terapeutycznej i nie wiem, co mam w takiej sytuacji zrobić. Planuję odrębną konsultację z innym psychologiem, ale obecnie bardzo się wstydzę. Łącznie 4 miesiące w terapii. W ciągu 3 miesięcy wyszło na światło dzienne wiele moich trudności, bardzo trudnych emocji, wstydu, zaczęłam po raz pierwszy w życiu dzielić się z bardzo przykrymi i trudnymi sytuacjami ze swojego życia, które po prostu wyparłam. Był to dla mnie bardzo ciężki okres, ale w ostatecznym rozrachunku byłam bardzo zadowolona z terapii, zaczęłam dostrzegać wiele wzorców, pozytywnych zmian. Nie ukrywam, przychodzioło mi wiele rzeczy powoli, z trudem, ale cały czas myślałam, jak pokonywać bariery żeby pomóc i sobie i terapeucie. Ale w ostatnim miesiącu, nagle relacja terapeutyczna zaczęła się zmieniać. Zaczęłam odczuwać coraz większą niecierpliwość ze strony terapeuty, a nawet widoczną złość w jego reakcjach, wypowiedziach. Zwróciłam na to uwagę i powiedział, że przyjrzy się temu. Jednak sytuacja nie uległa poprawie. W pewnym momencie, jak sam określił "utknęłam" na jednym temacie, ale zaczęłam wyjaśniać, że czuję, że to wstyd mnie hamuje, próbuję go "przepracować" i dodatkowo zrozumieć, co się pod tym kryje oraz, że w przeciągu 3 miesięcy tyle trudnych rzeczy i emocji się pojawia, miałam takie kryzysy psychologiczne, że potrzebuję chwilę na oddech, trochę zwolnić. Zostałam skategoryzowana jako ciężka, niewspółpracująca, że upieram się przy swoim. Wyczułam podejście, że opór trzeba złamać za wszelką cenę i koniec, a ja czułam, że nie tędy dla mnie droga. Terapeuta powiedział, że w porządku, zaprasza mnie do pracy w wolniejszym, moim własnym tempie. Ucieszyłam się, że doszliśmy do porozumienia. Niestety, na kolejnym spotkaniu, ponownie próbował tą samą metodą wykonać to, na co jeszcze nie byłam gotowa. Tym razem po prostu poczułam wstyd i zmieszanie, że nie spełniam oczekiwań. Ale najbardziej zabolały mnie słowa: no widzi Pani, pani po prostu nie chce tego zrobić. Kiedy tłumaczyłam, że analizowałam to i jak początkowo pojawiała się niechęć, to niechęć maskuje wstyd i lęk i ja chciałabym to zrobić, ale potrzebuję może jeszcze kilku spotkań, poczuć się pewniej, popracować nad tym itp. Na ostatniej sesji chciałam uczciwie porozmawiać na temat swoich obaw, tego, co nie działa w naszej współpracy, że zaczynam tracić zaufanie. Terapeuta wielokrotnie informował, że powinnam w końcu pokazać trudne emocje w gabinecie i czeka na jakiekolwiek sugestje lub moje odczucia. Więc tak zrobiłam. Próbowałam używać nioceniającego języka, ale emocje i dezorioentacja wzięły górę. Niestety postawa terapeuty mi nie pomogła. Zapytał dlaczego przychodzę jeżeli jestem niezadowolona. I nie czułam, aby skupiał się na tym co mówię i usiłuję mu przekazać, ale zaczął mówić, że sposób w jaki mówię, mój ton głosu i mimika twarzy są nie do zaakceptowania. Że jestem ciężka. Na informację, że poczułam, że moja granica została przekroczona, kiedy rozmawialiśmy o tym, że nie jestem gotowa, a mimo to zaraz podjął tą samą interwencję i skomentował mój brak wykonania zadania w przykry dla mnie sposób. Powiedział tylko, że na nic ze mną się nie umawiał, potwierdził tylko, że to ja mam prawo pracować w tempie, w jaki uważam za słuszne, a on będzie podejmował akcje, jakie uważa za słuszne i kiedy i nie istotne jest, jak ja się z tym czuję. Poczułam się zingorowana, nieusłyszana, poczułam się, że moje granice nie będą w ogóle respektowane (a między innymi z tym przyszłam na terapię, z problemem w stawianiu i egzekwowaniu granic), poczułam, że gramy do dwóch różnych bramek. Nie wiedziałam jak zareagować, podziękowałam, powiedziałam, że to dla mnie za dużo i muszę wyjść. Napisałam krótką wiadomość do terapeuty, ponownie wyjaśniającą dlaczego wyszłam, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie czuję się na tyle bezpiecznie, aby tam wrócić, a emocje związane z poczuciem porzucenia i wstydu są dla mnie bardzo trudne. Nie wiem, co mam zrobić w takiej sytuacji.