Nie rezygnuj ze zdrowia

Wybierz konsultacje online, aby rozpocząć lub kontynuować leczenie bez wychodzenia z domu. Jeśli potrzebujesz, możesz również umówić wizytę w gabinecie.

Pokaż specjalistów Jak to działa?

Adres

Gabinet psychoterapii. Maja Suwalska-Wąsiewicz
Zachodnia 97/120, Śródmieście, Łódź

W tym gabinecie nie można umawiać wizyt przez internet

Pacjenci prywatni (bez ubezpieczenia)


Psychoterapia indywidualna • 90 zł

Konsultacje psychologiczne • 90 zł

Psychoterapia partnerska • 120 zł +1 więcej

Psychoterapia rodzinna • 140 zł


Czy brakuje Ci jakichś informacji w profilu tego specjalisty?

Pokaż innych psychoterapeutów w pobliżu

Usługi i ceny

Ceny dotyczą wizyt prywatnych.

Popularne usługi


Zachodnia 97/120, Łódź

90 zł

Gabinet psychoterapii. Maja Suwalska-Wąsiewicz

Pozostałe usługi


Zachodnia 97/120, Łódź

90 zł

Gabinet psychoterapii. Maja Suwalska-Wąsiewicz



Zachodnia 97/120, Łódź

120 zł

Gabinet psychoterapii. Maja Suwalska-Wąsiewicz



Zachodnia 97/120, Łódź

140 zł

Gabinet psychoterapii. Maja Suwalska-Wąsiewicz

Moje doświadczenie

O mnie

Nazywam się Maja Suwalska-Wąsiewicz. Jestem psychoterapeutką. Po studiach pedagogicznych ukończyłam 5-letni całościowy kurs psychoterapii w Zakładzie ...

Zobacz pełen opis


Zakres porad

  • Psychoterapia

Opinie pojawią się wkrótce

Napisz pierwszą opinię

Jesteś już po wizycie u mgr Maja Suwalska-Wąsiewicz? Daj znać, co myślisz. Inni pacjenci będą wdzięczni za pomoc w wyborze najlepszego specjalisty.

Dodaj swoją opinię

Odpowiedzi na pytania

7 odpowiedzi udzielonych przez lekarza na pytania pacjentów na ZnanyLekarz.pl

Witam,
Jestem 28-letnią kobietą będącą od dwóch i pół roku w związku z mężczyzną starszym o 28 lat.
W skrócie: on (jak pewnie łatwo się domyślić) jest po przejściach. Był w długim, nieformalnym związku z którego ma dwoje dorosłych już dzieci; był też żonaty, ogólnie przerobił wiele związków mniej lub bardziej poważnych.
Ja, zanim go poznałam, nie byłam w żadnej dłuższej, poważniejszej relacji.
Znaliśmy się krótko i właściwie tylko z widzenia, jednak z jakichś powodów zaczęliśmy się spotykać. Miałam początkowo obawy czy pozwalać sobie na taki związek, jednak uznałam, że nie będę przejmować się opinią innych. I kiedy już sobie pozwoliłam, wszystko rozwinęło się bardzo szybko.
Po 3-4 miesiącach już u niego mieszkałam. A po pół roku zaczęłam zastanawiać się co z przyszłością... Bardzo go pokochałam, wiedziałam, że on mnie również. Wiedziałam też, że związałam się z człowiekiem dużo starszym; wiedziałam, że może się nagle rozchorować; że czas będzie naszym wrogiem; że nie mogę snuć standardowych marzeń o wspólnej starości i wspólnym cieszeniu się wnukami.
Jednak "od zawsze" marzyłam o dziecku, a bycie w związku w którym czułam się tak kochana i bezpieczna, sprawiło, że zaczęłam tego pragnąć całą sobą...
Po wielu bitwach z własnymi myślami, poruszyłam temat.
Niestety, dowiedziałam się, że on już raczej nie chce mieć dzieci. I tak zaczął się mój dramat.
Wiem, że powinnam była się wycofać. Ale nie chciałam, nie potrafiłam.
Z biegiem czasu stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Oboje byliśmy zdziwieni, że pomimo tak przepastnej różnicy wieku, jesteśmy tak zgraną parą.
Gdyby tylko nie ta jedna "sprawa"...
Przechodziliśmy różne fazy. Drążenie przeze mnie tematu. Jego tłumaczenia. Moje prośby i błagania. Udawanie, że tematu nie ma. Moją frustrację, "fochy" o byle drobnostkę...
Po ponad roku spróbowałam odejść... Jednak wróciłam, z jego inicjatywy. Zaczął mówić, że się pospieszyłam z odejściem, że przecież w końcu by mi ustąpił, że pomyślimy, że potrzebuje czasu, że to trudna dezycja... Chwyciłam się tego jak tonący brzytwy. Jednak kiedy po jakimś czasie oczekiwałam konkretów, jakichś terminów, sam przeznał, że zwodził mnie, bo tak bardzo nie chciał mnie stracić.
To był cios w samo serce... Po prawie dwóch latach bycia razem, wyprowadziłam się drugi raz.
Jednak nie dałam rady, jakkolwiek to brzmi, czułam, że bez niego się duszę; miałam ataki paniki; myśl, że mam go stracić była nie do zniesienia. Po dwóch tygodniach wróciłam zapłakana... Tym razem mówił, że mnie kocha i też mu bardzo ciężko, ale że to zły pomysł, że temat będzie wracał, że powinnam zostać matką ale niestety nie z nim. Też to wszystko już wiedziałam. Ale życie bez niego mnie nie interesowało.
Od tej pory żyjemy jak na huśtawce: najpierw oboje udajemy, że nie ma tematu; potem ja robię podchody, on udaje, że nie wie o co chodzi; następnie ja nie wytrzymuję i wymuszam kolejną trudną rozmowę, podczas której słyszę, że on wie że powinnam mieć dziecko ale on już nie chce zostać ojcem; ja histeryzuję, jednak nie decyduję się na odejście i po jakimś czasie wracamy do udawania, że tematu nie ma...
I tak w kółko.
Nie potrafimy już o tym rozmawiać, ja od razu płaczę, on się irytuje.
Moje pytanie brzmi: Czy w takim wypadku terapia partnerska ma sens? Czy jest szansa, że w jakimś stopniu nam pomoże?

Ma sens. Choćby po to, żebyście Państwo mogli podjąć jakąkolwiek wspólną decyzję i się z nią pogodzili, nawet jeśli miałaby to być decyzja o rozstaniu.
Pozdrawiam.

mgr Maja Suwalska-Wąsiewicz

Dzień dobry,

Od jakiegoś czasu zastanawiam się co ze sobą zrobić.
Problem 1. Brak radości, szczęścia tylko pustka – rzeczy które robię, wykonuję bo tak trzeba. To co sprawiło mi kiedyś satysfakcję, przyjemność i radość: spotkania z przyjaciółmi, wypad w góry, nowa gra komputerowa, film, serial, książka a nawet sex są raczej wyłącznikiem emocji – stanem kiedy nie czuję pustki tylko koncentrację na czynności, umysł jest zajęty, uczucia milczą.
Problem 2. Niska samoocena – mam stanowisko kierownicze, zarabiam więcej niż średnia krajowa, wyremontowałem mieszkanie, więc mam jakieś sukcesy i nie powinien mieć z tym problemu. Jednak wewnętrznie czuję jakbym to wszystko osiągnął tylko dzięki szczęściu i oszustwu i że za chwilę to się zawali, albo, że to co osiągnąłem to tak naprawdę nic wielkiego. Zwykle, nie myślę o tym, ale uczucie pojawia się, a wtedy każdy ruch każda aktywność nacechowana jest strachem, przed ośmieszeniem porażką. To tak jak widzisz grupę śmiejących ludzi i ktoś z niej spojrzy w Twoją stronę – myślisz śmieją się ze mnie.
Problem 3. Brak koncentracji i sił do działania - trudno mi zrobić cokolwiek. Napisanie czegoś na tym portalu planuję od początku roku i nie mogę się zebrać, nawet kiedy to piszę nie wiem czy za chwilę tego nie skasuję. Zrobienie prostej rzeczy w pracy to skakanie po kilku innych tematach, kilkukrotne sprawdzenie, zmienianie i tak wychodzi nie najlepiej. W domu odwlekam sprawy nie potrafiąc się zająć tymi ważnymi niemal do ostatniej chwili. Nie chodzi o to, że nie wiem jak zacząć tylko coś nie pozwala mi zrobić pierwszego ruchu.
Problem 4. Brak umiejętności wypoczynku, regeneracji – mam wrażenie, że utraciłem najprostszą umiejętność odpoczynku. Może to i zwykłe zmęczenie rodzica – mam w końcu małe dzieci rok i pięć lat, ale nawet kiedy ich nie ma, a w domu zostaję sam nie potrafię usiąść albo aktywnie odpocząć, ale taki chyba byłem zawsze. Żona wysłała mnie ostatnio w góry, by tam moja głowa wypoczęła, ale nawet tam idąc, nie mogłem się oderwać od domu, od pracy. Trasa planowana na 2 dni, jednak gdy tylko dochodziłem do miejsca w którym planowałem przerwę coś było nie tak coś kazało mi gnać dalej. Schroniska, w których myślałem, aby przenocować były jakieś obce, nie czułem się tam dobrze. W końcu trasę zrobiłem w jeden dzień i wróciłem do domu.
Problem 5. Obecnie nie istnieje, ale pojawi się z chwilą kumulacji powyższych kiedy dochodzi do tego, że w obłędnym kręgu praca – dom, kiedy brak mi miejsca schronienia, bo z pracy chce znaleźć w domu, a w domu myślę, aby jak najszybciej znaleźć się w pracy, nachodzą mnie myśli, że by to przerwać. Kiedy nie ma radości z tego co istnieje to po co być? Planuję jak przestać być albo/i staję się opryskliwy i nieznośny, zapatrzony w czubek własnego nosa - starzy znajomi się odsuwają. Ostatnio straciłem przez to bardzo bliską przyjaciółkę.

To wszystko przychodzi falami, przewala się przeze mnie i dociska mnie do ziemi. Potem częściowo mija, niby wstaję i idę dalej przez życie, ale powoli zaczynam odczuwać, że brak mi już sił, że kolejne fale są coraz cięższe i coraz dłużej jestem „pod wodą”. To trwa już jakieś 10-15 lat może dłużej. Pomiędzy falami staram się robić to co należy, to co się powinno robić bo tak trzeba bo innym to dało radość, ale zaczynam się bać czy następna fala nie zabierze mi pracy, domu, kolejnych przyjaciół, czy rodziny... Przedtem rozmawiałem o tym z najbliższymi, ale ile można, próbuję coś zrobić, coś poczuć, coś zmienić, ale to nic nie daje. Zmiany wypalają się w zimnym ogniu pustki i poczucia winy, albo konieczności porzucenia ich na rzecz innych pilnych i ważnych rzeczy.
Jak wyjść z tego błędnego kręgu?
Dziękuję, pozdrawiam.

Dzień dobry.
Pisze Pan o przytłoczeniu brakami i utratami, które Pan przeżywa - i w sobie, i wokół. Trudno w takim stanie wewnętrznym o zapał do życia, który - jak rozumiem - chciałby Pan odzyskać. Proszę udać się na wizytę do lekarza psychiatry (NFZ - bez skierowania/prywatnie) oraz na konsultację do psychoterapeuty (NFZ - ze skierowaniem, najlepiej od lek.psychiatry lub prywatnie). Potrzebna jest Panu psychoterapia - może pomóc w odzyskiwaniu tego, co utracone i ograniczaniu nawrotu "fal". Dodatkowo, leki mogą poprawić Pana samopoczucie i ustabilizować nastrój. Proszę nie zwlekać.
Pozdrawiam!

mgr Maja Suwalska-Wąsiewicz

Wszystkie treści, w szczególności pytania i odpowiedzi, dotyczące tematyki medycznej mają charakter informacyjny i w żadnym wypadku nie mogą zastąpić diagnozy medycznej.

Najczęściej zadawane pytania